środa, 21 października 2015

22. światełko


Najtrafniejsze ever:


Sometimes when I look at you, I feel I'm gazing at a distant star. 
It's dazzling, but the light is from tens of thousands of years ago.
Maybe the star doesn't even exist any more. Yet sometimes that light seems more real to me than anything.

― Haruki MurakamiSouth of the Border, West of the Sun


sobota, 17 października 2015

21. kiedysie


W pewnym jasnym domu na wsi, w najciemiejszych szufladach jasnych drewnianych komód mieszkają Kiedysie. Takie sympatyczne stworki, nieco mniejsze od Muminka i nieco większe od smerfa, które zwykle śpią sobie smacznie swoim dobrodusznym snem, ale uszy mają przy tym szeroko otwarte. Nasłuchują przez sen, a kiedy ktoś wypowie głośno ich imię, bezszelestnie wysuwają głowy z szuflad i pokazują języki.

A dzieje się to bardzo często.

Na przykład wtedy, gdy Ri. namawia rodziców, by pojechali z nią nad jezioro.
- Wstydzilibyście się - mówi Ri. - Mieszkamy tak blisko jeziorka, równie blisko jest drugie, a byliśmy tam razem ostatnio sześć lat temu. Spakujmy jakieś drożdżówki, aparat i po prostu jedźmy, pochodzimy sobie, pooddychamy powietrzem nad wodą...
- Nie chce mi się teraz - odpowiada ojciec. - Dzisiaj jestem zmęczony, chętnie wypiłbym piwo. Pojedziemy, obiecuję, ale nie dziś. Może kiedyś.
I tak co roku, dialog się mniej więcej powtarza, a nad jezioro nadal nie pojechaliśmy.

Kiedysie bardzo lubią też wizyty J. i S.

Na ostatnim roku studiów S. powiedział:
- Chciałbym cię zabrać w góry, żebyś poznała moje ulubione szlaki, te, na których się wychowałem.
- Ale ja nigdy nie chodziłam tak serio po górach, zresztą zawsze byłam słaba fizycznie, nie mam dobrej kondycji jak ty - przeraziła się Ri.
- Oj tam - odparł S. - Zaczniemy od czegoś łatwego i będziemy jeździć regularnie, to się stopniowo przyzwyczaisz. Przecież nie muszę zawsze robić tylu kilometrów, co ostatnio. Ja się już w życiu dość nałaziłem.
Podejście S. bardzo się Ri. spodobało. I jakiś czas później spytała S., co z tym wyjazdem.
- Jakim wyjazdem?
- No, mieliśmy jechać w góry, przecież mnie namawiałeś.
- A, to! Przypominam sobie, ale wiesz, ja to wtedy mówiłem tylko tak, tak wstępnie. Nie myślałem, żeby już teraz jechać.
- To kiedy pojedziemy? - zapytała Ri., robiąc w myślach przegląd rzeczy, które trzeba by spakować.
- Hm... Kiedyś, gdy będę po magisterce.
Na dzień dzisiejszy S. jest po magisterce od dwóch lat, niedawno zaczął drugi rok studiów doktoranckich. Czy pojechaliśmy? Nie.

- Nauczysz mnie trochę rosyjskiego?
- A tak, mogę - zadeklarował J. - Już co nieco zapomniałem, ale mogę sobie przypomnieć.
- O, jak fajnie! Kiedy zaczynamy?
- Co? Ummm, mhm. Może kiedyś zimą, ja ci powiem, kiedy będę gotowy.
Nie powiedział.

Od jakichś dwóch lat Ri. ma problem z komodą: druga i trzecia szuflada, wypełnione po brzegi, regularnie się psują. Niedawno - a minął dopiero rok od interwencji stolarza - druga szuflada znowu się zarwała.
Mama Ri. twierdzi, że to wina chomikowania czasopism, ojciec - że wszystko przez nadmiar płyt CD. Ale Ri. jest przekonana, że to Kiedysie tyle ważą.

czwartek, 15 października 2015

20. prawda

Dzisiaj po raz pierwszy od lat czuję, że chciałabym umrzeć. Mam dwadzieścia cztery lata i wrażenie, że moje życie się skończyło, że już nic dobrego mnie nie spotka.

Przez wszystkie lata edukacji usilnie odwracałam swoją uwagę od ludzi, który postrzegali mnie jak śmiecia, wierząc, że to najlepsza droga. Zwłaszcza przez ostatnich kilka lat korzystałam z każdej okazji, by się czegoś nauczyć, rozwinąć. Wreszcie miałam poczucie sensu. Ale historia zatoczyła koło i znowu czuję się śmieciem, tym samym, nic nie znaczącym śmieciem.

Jestem cały czas na lekach, ale sytuacja nie poprawiła się ani o jotę, bywa wręcz gorzej. Nie potrafię zasypiać ze stresu przed następnym dniem, mam koszmary, lęki. Po powrocie do domu potrafię tylko położyć się i leżeć do oporu lub bezmyślnie marnować czas, odmóżdżając się i nie robiąc nic konstruktywnego. Wszystkie moje pomysły diabli wzięli: nie mam na nie siły. Dzisiaj omal nie zasłabłam, a później rozpłakałam się w samochodzie ojca, coś we mnie pękło i w drodze powrotnej opowiedziałam mu wszystko o mojej pracy i moim stanie psychicznym.

Nie wiem, jak bym funkcjonowała w ostatnich tygodniach, gdyby nie moje hobby uważane przez wszystkich za bzdurne, rodzice i dwie osoby poznane w sieci, które regularnie ze mną rozmawiają. Jest to zaskakujące, że o rzeczach, o których nie umiem rozmawiać z wieloletnimi przyjaciółmi, potrafię z tymi osobami swobodnie rozmawiać i w dodatku czuję się rozumiana. W całej tej sytuacji jest wiele absurdów.

Im bardziej wsłuchuję się w siebie, tym głośniej ostatnio słyszę tylko jedno marzenie: żeby któregoś dnia wyjść z domu o szóstej trzydzieści i zniknąć, zamiast do znienawidzonej pracy pójść do lasu w jedno z tych cudownie cichych miejsc, o których prawie nikt nie wie, pobyć tam całkiem sama. Posiedzieć w całkowitej izolacji od ludzi, mając wszystko gdzieś. I wrócić, jeśli wszystko będzie inaczej.

Ale nie będzie.


środa, 14 października 2015

19. byli rzucają długie cienie


Dzisiaj jedna ze starszych wiekiem (tzn. urodzonych w pierwszej dekadzie po zakończeniu II wojny światowej) osób z mojej rodziny powiedziała mi, że mój były był najbardziej kulturalnym młodym człowiekiem spoza rodziny, jaki przewinął się w ostatnich latach przez jej dom.

Zapytałam, dlaczego, i usłyszałam w odpowiedzi, że były robił wszystko to, czego inni młodzi ludzie zazwyczaj nie robią: witał się po przyjściu ze wszystkimi domownikami, pytał podczas wizyt, czy może w czymś pomóc, przed wyjściem zawsze dziękował za gościnę, i inne takie. A przede wszystkim sprzątał po sobie i nie zostawiał bałaganu w cudzym domu.

Pomyślałam sobie, że to smutne. 

Przytaknęłam, że owszem, X. właśnie tak się zachowywał, ale ja jego kulturalne zachowanie traktowałam jako oczywistą oczywistość, ponieważ moim zdaniem to powinna być norma. I smutne, że nie jest. Niestety, X. już więcej w odwiedziny nie przyjdzie.

Później, w rozmowie z mamą, powiedziałam, że cień X. nadal unosi się nad okolicą i chyba do końca mojego życia będzie on pamiętany jako fajny facet. Przy czym zadziałał ciekawy mechanizm: o ile w innej rodzinie kwestią najczęściej przypominaną mogłoby być jego wykształcenie, w tej rodzinie wykształcenie nie jest postrzegane jako coś niezwykłego (tzn. przyjmuje się jako normę, że człowiek się uczy do studiów magisterskich włącznie, a odkąd mamy w rodzinie młodego doktora i doktoranta, starsi zdążyli zauważyć, że facet ze stopniem naukowym to nadal ten sam facet, który w życiu prywatnym niekoniecznie zachowuje się wzorowo, a także rozrzuca skarpety po pokoju i od czasu do czasu tłucze samochód), natomiast kultura osobista owszem. Kultura osobista rzuca się w oczy. A to, że X. jest człowiekiem wybitnie dwulicowym - w towarzystwie okazywał mi uwielbienie na wszelkie możliwe sposoby, zaś w sytuacjach sam na sam udowadniał, jak mógł, że mnie nie szanuje - w oczy się nie rzucało, przeciwnie: tego raczej osoby postronne nie miały okazji zobaczyć.

Mama powiedziała co nieco, po czym doszła do tego samego morału, co zwykle: że zapewne poszłam z nim do łóżka, a nie powinnam chodzić do łóżka z kimś, kogo znam dopiero pół roku. (Doskonale wiem, że o znajomości trwającej dwa czy trzy lata powiedziałaby to samo: zawsze jest za wcześnie, chyba, że po ślubie). Zmieniłam więc temat i niedługo później skończyłam rozmowę, nie potwierdzając ani nie zaprzeczając, bo nie mam zamiaru spowiadać się rodzicom z takich rzeczy, zresztą morał był od czapy.

A jeszcze później narysowałam komiks, co mam w zwyczaju robić, gdy coś mnie rozbawi i nie mam z kim się tym podzielić.




niedziela, 11 października 2015

18. (weekendowe) życie stadne


Przez dwa dni mój dom był pełen obecności S. S. z jego miłością do miodu gryczanego, z koszulą z batiku przysłaną przez przyjaciółkę z Indonezji, wojskowymi spodniami i skarpetami w kolorowe czaszki, z różańcem, ze strupami od pompek na pięściach, ze specyfikiem chroniącym rzekomo przed alergią na kocią sierść, z dzbankiem mocnej herbaty i archaicznymi platformówkami w telefonie.

Rozmawialiśmy, o czym się tylko dało (a nie da się tylko na jeden temat, którego wolę unikać), a S. od rana do wieczora usta się nie zamykały: perorował o plagiatach na uniwersytetach, wcinając poranną jajecznicę z szynką, z ręcznikiem w ręce opowiadał o treningach karate, filozofował nad pieczonym dorszem, w porze podwieczorku wypytywał moich rodziców o przygody z czasów młodości i poglądy na współczesną Polskę, komentował śmieszne filmiki na YouTube i spory profesorów, po kolacji wspominał najtrudniejszą zimę w swoim życiu, a o drugiej trzydzieści w nocy, gdy już oczy mi się kleiły, pytał, czy wiem, co to jest shibari. I śmiał się, ciągle się śmiał. Z zazdrości psa o kota, głupawych dziewczyn z wydziału, wrzucania na instagrama zdjęć ze śniadaniem w hotelu Mariott przez znajomą absolwentkę psychologii, z posta tejże o uchodźcach, z pruderyjnych ludzi, z księdza z ulubionej parafii, z samego siebie, z tego, że makaron spadł mi z łyżki. Były też poważne rozmowy, zbyt intymne, żeby jakkolwiek o nich pisać. Te rozmowy zapisałam na twardym dysku mojego mózgu, mam nadzieję, że na stałe.

Nie mogę powiedzieć, żebym na te dwa dni zapomniała o sprawach, które mnie dręczą, o najnowszych stresach i wiekowych lękach. Ale na niektóre z nich spojrzałam z innej perspektywy.

Chciałabym, żeby wszyscy ludzie... dobra, nie popadajmy w utopię: żeby choć dziesięć procent ludzi miało w sobie tyle dobrej woli i chęci, by starać się zrozumieć drugiego człowieka.

- Czuję się teraz tak spokojnie i bezpiecznie - powiedziałam o drugiej w nocy - jak w stadzie.
S. się oburzył, bo stado w jego odczuciu ma nieprzyjemne konotacje: kojarzy mu się z większą liczbą osobników.
- Nie, nie o to chodzi. Chodzi mi o spokój i bezpieczeństwo... o uczucie, że masz swoje miejsce i nie jesteś sam, że nawet, gdy ktoś inny z twojego stada jest na polowaniu daleko stąd, to wciąż jest z twojego stada, więź nie zanika.
- Zabierasz cały koc - zauważył pragmatycznie S.
- "Odkrywam cię wciąż na nowo" - przypomniało mi się z "Opowiem ci bajkę, jak kot palił fajkę".

piątek, 2 października 2015

17. oswajanie


Ostatnio bardzo lubię sypiać z kotem.

Mój kot nie przepada za kontaktem fizycznym, w większości sytuacji nie lubi być przytulany, dlatego nie dziwi mnie, że woli układać się do snu w fotelu obok mojego łóżka lub (o wiele rzadziej) w nogach łóżka. Nie przeszkadza mi, że nie mogę go objąć. Słucham jego cichego, spokojnego oddechu i czuję się choć trochę mniej samotna oraz trochę bardziej bezpieczna. 

Ludzie boją się mojego kota, ale dla mnie jest on przewidywalny i logiczny, zwykle wiem, jak w danej sytuacji zareaguje, umiem przewidzieć jego ruchy, wiem, jak lubi być dotykany i kiedy. Oswoiłam go, choć mądre książki głoszą, że koty podobno nie pozwalają się oswoić. A był to mój pierwszy raz, dodatkowo kot był zwierzakiem po przejściach.

Kilka razy próbowałam oswoić człowieka. Czuję, że nigdy mi się to nie udało.