Od zawsze lubiłam tworzyć historie: gdy byłam dzieckiem, większość moich zabaw polegała na odgrywaniu wymyślonych historii przy pomocy zabawek lub postaci wyciętych z czasopism. Zanim nauczyłam się pisać, rysowałam "komiksy" pozbawione dymków, często mówiąc przy tym do siebie, a przynajmniej głośno odgrywając dialogi. Później nastała era pisanych na komputerze "scenariuszy", pamiętników i opowiadań. Pierwsze moje "poważne" (tzn. takie, które pisałam całymi godzinami i które zajęło co najmniej kilkadziesiąt stron w Wordzie) opowiadanie zaczęłam pisać w wieku trzynastu lat - było to typowe opowiadanie fan-fiction osadzone w uniwersum "Harry'ego Pottera", na punkcie którego miałam bzika, publikowane na blogu. Dwa lata później świat stworzony przez kogoś innego przestał mi jednak wystarczać. I tak powstał Ra.
Ra. narodził się na Ziemi po kataklizmie, który spowodował śmierć większości ludzi i ekstremalną zmianę warunków klimatycznych na całej planecie. Choć teraz już wiem, że nie ma w tym nic oryginalnego, w wieku szesnastu lat nie znałam żadnej historii tego typu, mój świat nie został zainspirowany niczym, co już istniało. Spędzałam sporo czasu, fantazjując o nim i rozmyślając, jak uczynić go jak najbardziej realnym. W pewnym momencie stwierdziłam jednak, że nie potrafię rozbudować go bardziej, i zaprzestałam dalszych intencjonalnych wysiłków. W skrócie: przestałam pisać. Mimo tego mój świat nadal żyje i na przestrzeni ośmiu lat przeszedł prawdziwą ewolucję; o dziwo, im mniej staram się, by go rozwijać, tym bardziej on się zmienia, jakby dojrzewając razem ze mną.
Postać Ra. stworzyłam na samym początku, pojawił się on już w pierwszym opowiadaniu o moim świecie, jednak początkowo miał być bohaterem drugoplanowym i przypominać mojego kolegę z podstawówki. Z czasem zmieniłam zdanie: ponieważ niezbyt umiałam wcielać się w postaci o zupełnie innej osobowości niż moja, władowałam w niego całą siebie i uczyniłam z niego postać pierwszoplanową. Można powiedzieć, że od tej pory Ra. był mną, pomijając dwie kwestie. Po pierwsze, potrafił efektywnie przeciwstawiać się swoim lękom, w przeciwieństwie do mnie. Po drugie, był chłopcem.
W czasach, gdy powstał Ra., ja i moi znajomi z Internetu, również piszący swoje opowiadania, mieliśmy w zwyczaju od czasu do czasu rozmawiać ze sobą na GG jako postaci z naszych opowiadań. Jeszcze w połowie liceum zdarzało się, że kiedy zagadywali do mnie koleżanka czy kolega, wcielałam się w Ra. i rozmawiałam z nimi jako on, używając rodzaju męskiego. Nie byłam w tym wcale odosobiona, jednak z obecnej perspektywy wydaje mi się, że dla mnie znaczyło to więcej niż dla pozostałych: mogłam bezkarnie pobyć chłopakiem, jeśli akurat byłam w odpowiednim nastroju, i nikomu to nie przeszkadzało.
(Swoją drogą, mając piętnaście, szesnaście lat, marzyłam, że spotkam kiedyś osobę, która polubi mój nieistniejący w realu świat, polubi moje wcielanie się w Ra. i nie będzie się śmiała, i pozwoli mi poczuć się w pełni swobodnie. Wierzyłam, że jest gdzieś taka osoba, którą pokocham najbardziej na świecie i wprowadzę również do mojego wymyślonego świata jako drugą postać z krwi i kości. Ale później nauczyłam się, że ten poziom zrozumienia jest niemożliwy i lepiej w ogóle z innymi na ten temat nie rozmawiać).
Obecnie Ra. rozumiem dwojako: nadal nazywa się tak postać z mojego świata, ale też sama nazywam siebie Ra. w dni, gdy czuję się bardziej męsko. Z kolei w dni, gdy czuję się neutralnie lub bardziej kobieco, dla kontrastu nazywam siebie Ri. Nie oznacza to, że mam jakiś problem z oddzielaniem fikcji od rzeczywistości: nie, z tym akurat problemu nie mam, nie mam też rozdwojenia jaźni. Ponieważ jednak postać Ra. w gruncie rzeczy jest mi tak bliska, jak to tylko możliwe, a do tego jest płci męskiej, w "bardziej męskie dni" z przyzwyczajenia jest mi najłatwiej myśleć o sobie jako o Ra., ponieważ czuję się wtedy prawie tak swobodnie jak zawsze, gdy wcielałam się w niego w rozmowach czy opowiadaniach.
Zdecydowałam się o tym wszystkim napisać, bo coraz częściej kusi mnie, by w swoje posty wplatać dialogi pomiędzy Ri. i Ra. Dialogi takie pisałam już w czasach, gdy prowadziłam pamiętnik w liceum, i wciąż lubię to robić, bo jest to dla mnie forma, która pomaga mi się zdystansować do problemów, rozładować napięcie i pośmiać się z siebie. W związku z tym od czasu do czasu mogą się tu takie dialogi pojawiać; nie należy brać ich całkiem serio, chociaż zawsze jest w nich co najmniej ziarno prawdy. A czasem całkiem sporo ziaren.