Tegoroczne wakacje spędziłam bezwyjazdowo, pierwszy raz od bodajże siedmiu lat nie ruszając się z domu dalej niż o godzinę jazdy. Głównie ładowałam akumulatory po wyjątkowo trudnym i obfitującym w niewesołe przeżycia roku, czytałam i włóczyłam się po okolicy. O dziwo, nawet jestem zadowolona. Wyciszyłam się, poukładałam sobie co nieco w swojej głowie. A że większość najpiękniejszych momentów, które przeżyłam w tym roku, przeżyłam w samotności, gdzieś między lasem a polami? Widocznie tak już musi być. W długofalowej perspektywie lepsze to niż obfitujące we wrażenia wakacje z drugim człowiekiem, które następnie pozostawiają szramy na psychice, jak rok temu.
Ostatnie dwa lata zmieniły coś we mnie: zaczęłam powoli wyzbywać się oczekiwań względem ludzi.
Przez wiele lat wierzyłam, że jest na świecie ktoś o potrzebach podobnych do moich i spotkanie go to tylko kwestia czasu.
Ktoś, z kim mogłabym porozmawiać naprawdę o wszystkim, kto sluchałby mnie bez miny pod tytułem "O rany, kiedy to się skończy?" i kto opowiadałby mi o wszystkim bez obawy, że mnie znudzi... o tym, co przeczytał, co widział, o swoich myślach i poglądach, o swojej pracy, o aktualnych problemach i o tym, co jadł na obiad. (Niestety, kiedy już-już się wydaje, że ktoś taki istnieje, zwykle zdarza się coś, co pokazuje, że wcale się nie da rozmawiać o wszystkim. Pewne tematy okazują się być tematami tabu i złudzenie pryska).
Ktoś, kto by polecał mi książki i chodził ze mną po lesie, zwiedzał ze mną zamki i kochał zwierzęta. I nie brzydziłby się siedzenia na trawie, przełażenia kanałem ani spania w jednym pokoju z larwami ćmy. Ktoś, kto lubiłby czasem pójść nocą na spacer, posiedzieć w mojej kryjówce czy zrobić razem coś fajnego do jedzenia. I pograłby ze mną w tryktraka, i popstrykał zdjęcia. Ktoś, kto miałby realne, ale fajne pomysły, żeby każdy tydzień nie wyglądał tak samo.
Ktoś, kto nie uciekałby, gdy potrzebuję wsparcia, i pozwoliłby mi się czasem sobą zaopiekować. Kto nie śmiałby się z moich lęków, ale nie udawałby też superbohatera, który niczego się nie boi. Ktoś, kto myślałby serio o pracy, ale nie żyłby tylko pracą, imprezami, jedzeniem i spaniem. Ktoś, kto nie zmuszałby mnie do robienia rzeczy, których nie chcę robić, nie narzucałby mi swoich przekonań i nie traktowałby mnie jak lalkę, którą trzeba ładnie ubrać. Kto nie chciałby za wszelką cenę upodobnić mnie do innych. Ktoś, komu nie przeszkadzałoby, że chodzę w bluzie zamiast w sukience i być może mam krótsze włosy od niego. I kto akceptowałby Ri. i Ra. z ich łażeniem w dziwnych ciuchach, ich upodobaniami, peruką i sprzecznościami.
No, ale nadszedł czas, żeby pogodzić się z myślą, że ktoś taki nie istnieje, a poczucie samotności i niezrozumienia będą zawsze obecne w moim życiu, w mniejszym lub większym stopniu. Jedyne, co mogę zrobić, a właściwie muszę, to stać się silniejsza, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. I bardziej niezależna.
Jeżeli ja siebie nie zrozumiem, nikt mnie nie zrozumie. Jeżeli ja sobie nie pomogę, nikt mi nie pomoże. Jeżeli nie będę potrafiła zaspokoić swoich potrzeb, nikt inny ich w pełni nie zaspokoi. Jeżeli nie będę umiała cieszyć się tym, co czuję, kiedy jestem sama, będę się cieszyć bardzo rzadko.
Gdy miałum jakieś 19 czy 20 lat, chciałum jechać w Bieszczady z namiotem. Niestety nie było nikogo, kto chciałby jechać ze mną. I w Bieszczady z namiotem wtedy nie pojechałum. Młodu byłum, głupiu i niepewnu siebie. Potem się nauczyłum, że ciekawe i przyjemne rzeczy można robić samotnie. I jak półtora tygodnia temu nikt nie chciał się ze mną wybrać na jednodniową wycieczkę po województwie świętokrzyskim, to pojechałum samu. I było świetnie. Wcześniej samu penetrowałum opuszczone miejsca, chodziłum po Puszczy Kampinoskiej i jeździłum nocami na rowerze po laskach i parkach. I większość spośród moich najpiękniejszych wspomnień dotyczy rzeczy, które robiłum albo samu, albo z rodzicami. Bo choć zawsze chciałum, i nadal chcę, żeby ktoś robił ciekawe rzeczy ze mną, zazwyczaj zabranie kogokolwiek kończy się tym, że ta osoba głównie marudzi. Takie życie.
OdpowiedzUsuńNo właśnie ja też jestem "młoda, głupia i niepewna siebie", do tego podróżowanie samotnie póki co mnie przeraża. I też miałam plany wyjazdowe, nawet kilka: pojechać w góry i poodwiedzać przyjaciół w innych częściach Polski. Ale nie wypaliło, bo wszędzie, gdzie w grę wchodził czynnik ludzki, coś się posypało. I zostałam.
UsuńDobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam taki etap w życiu. Mam nadzieję, że uda mi się z niego wyzwolić, choćby to miało trwać dłużej niż u Ciebie.