niedziela, 11 października 2015

18. (weekendowe) życie stadne


Przez dwa dni mój dom był pełen obecności S. S. z jego miłością do miodu gryczanego, z koszulą z batiku przysłaną przez przyjaciółkę z Indonezji, wojskowymi spodniami i skarpetami w kolorowe czaszki, z różańcem, ze strupami od pompek na pięściach, ze specyfikiem chroniącym rzekomo przed alergią na kocią sierść, z dzbankiem mocnej herbaty i archaicznymi platformówkami w telefonie.

Rozmawialiśmy, o czym się tylko dało (a nie da się tylko na jeden temat, którego wolę unikać), a S. od rana do wieczora usta się nie zamykały: perorował o plagiatach na uniwersytetach, wcinając poranną jajecznicę z szynką, z ręcznikiem w ręce opowiadał o treningach karate, filozofował nad pieczonym dorszem, w porze podwieczorku wypytywał moich rodziców o przygody z czasów młodości i poglądy na współczesną Polskę, komentował śmieszne filmiki na YouTube i spory profesorów, po kolacji wspominał najtrudniejszą zimę w swoim życiu, a o drugiej trzydzieści w nocy, gdy już oczy mi się kleiły, pytał, czy wiem, co to jest shibari. I śmiał się, ciągle się śmiał. Z zazdrości psa o kota, głupawych dziewczyn z wydziału, wrzucania na instagrama zdjęć ze śniadaniem w hotelu Mariott przez znajomą absolwentkę psychologii, z posta tejże o uchodźcach, z pruderyjnych ludzi, z księdza z ulubionej parafii, z samego siebie, z tego, że makaron spadł mi z łyżki. Były też poważne rozmowy, zbyt intymne, żeby jakkolwiek o nich pisać. Te rozmowy zapisałam na twardym dysku mojego mózgu, mam nadzieję, że na stałe.

Nie mogę powiedzieć, żebym na te dwa dni zapomniała o sprawach, które mnie dręczą, o najnowszych stresach i wiekowych lękach. Ale na niektóre z nich spojrzałam z innej perspektywy.

Chciałabym, żeby wszyscy ludzie... dobra, nie popadajmy w utopię: żeby choć dziesięć procent ludzi miało w sobie tyle dobrej woli i chęci, by starać się zrozumieć drugiego człowieka.

- Czuję się teraz tak spokojnie i bezpiecznie - powiedziałam o drugiej w nocy - jak w stadzie.
S. się oburzył, bo stado w jego odczuciu ma nieprzyjemne konotacje: kojarzy mu się z większą liczbą osobników.
- Nie, nie o to chodzi. Chodzi mi o spokój i bezpieczeństwo... o uczucie, że masz swoje miejsce i nie jesteś sam, że nawet, gdy ktoś inny z twojego stada jest na polowaniu daleko stąd, to wciąż jest z twojego stada, więź nie zanika.
- Zabierasz cały koc - zauważył pragmatycznie S.
- "Odkrywam cię wciąż na nowo" - przypomniało mi się z "Opowiem ci bajkę, jak kot palił fajkę".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz