Dzisiaj jedna ze starszych wiekiem (tzn. urodzonych w pierwszej dekadzie po zakończeniu II wojny światowej) osób z mojej rodziny powiedziała mi, że mój były był najbardziej kulturalnym młodym człowiekiem spoza rodziny, jaki przewinął się w ostatnich latach przez jej dom.
Zapytałam, dlaczego, i usłyszałam w odpowiedzi, że były robił wszystko to, czego inni młodzi ludzie zazwyczaj nie robią: witał się po przyjściu ze wszystkimi domownikami, pytał podczas wizyt, czy może w czymś pomóc, przed wyjściem zawsze dziękował za gościnę, i inne takie. A przede wszystkim sprzątał po sobie i nie zostawiał bałaganu w cudzym domu.
Pomyślałam sobie, że to smutne.
Przytaknęłam, że owszem, X. właśnie tak się zachowywał, ale ja jego kulturalne zachowanie traktowałam jako oczywistą oczywistość, ponieważ moim zdaniem to powinna być norma. I smutne, że nie jest. Niestety, X. już więcej w odwiedziny nie przyjdzie.
Później, w rozmowie z mamą, powiedziałam, że cień X. nadal unosi się nad okolicą i chyba do końca mojego życia będzie on pamiętany jako fajny facet. Przy czym zadziałał ciekawy mechanizm: o ile w innej rodzinie kwestią najczęściej przypominaną mogłoby być jego wykształcenie, w tej rodzinie wykształcenie nie jest postrzegane jako coś niezwykłego (tzn. przyjmuje się jako normę, że człowiek się uczy do studiów magisterskich włącznie, a odkąd mamy w rodzinie młodego doktora i doktoranta, starsi zdążyli zauważyć, że facet ze stopniem naukowym to nadal ten sam facet, który w życiu prywatnym niekoniecznie zachowuje się wzorowo, a także rozrzuca skarpety po pokoju i od czasu do czasu tłucze samochód), natomiast kultura osobista owszem. Kultura osobista rzuca się w oczy. A to, że X. jest człowiekiem wybitnie dwulicowym - w towarzystwie okazywał mi uwielbienie na wszelkie możliwe sposoby, zaś w sytuacjach sam na sam udowadniał, jak mógł, że mnie nie szanuje - w oczy się nie rzucało, przeciwnie: tego raczej osoby postronne nie miały okazji zobaczyć.
Mama powiedziała co nieco, po czym doszła do tego samego morału, co zwykle: że zapewne poszłam z nim do łóżka, a nie powinnam chodzić do łóżka z kimś, kogo znam dopiero pół roku. (Doskonale wiem, że o znajomości trwającej dwa czy trzy lata powiedziałaby to samo: zawsze jest za wcześnie, chyba, że po ślubie). Zmieniłam więc temat i niedługo później skończyłam rozmowę, nie potwierdzając ani nie zaprzeczając, bo nie mam zamiaru spowiadać się rodzicom z takich rzeczy, zresztą morał był od czapy.
A jeszcze później narysowałam komiks, co mam w zwyczaju robić, gdy coś mnie rozbawi i nie mam z kim się tym podzielić.
A jeszcze później narysowałam komiks, co mam w zwyczaju robić, gdy coś mnie rozbawi i nie mam z kim się tym podzielić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz