niedziela, 1 listopada 2015

23. dylemat


Przypadkowo znalazłam w różniastych dokumentach tekścik, który napisałam w połowie studiów, żeby wziąć udział (oczywiście anonimowo) w pewnych badaniach naukowych. Była to moja odpowiedź na pytanie o największy aktualnie dylemat etyczny w moim życiu. Ponieważ jest ona związana z tematyką tego bloga, a oryginału zamierzam się pozbyć, wrzucam ją tutaj:



Najważniejszy dylemat etyczny w moim życiu jest obecnie związany z moimi problemami z własną tożsamością płciową. 

Nie identyfikuję się ze swoją płcią biologiczną, tzn. nie czuję się kobietą, chociaż nie czuję się także mężczyzną – czuję się zagubiona pomiędzy dwoma płciami, w jakimś punkcie spektrum między nimi, jednak zwykle troszkę bliżej mężczyzny. Jestem pogodzona z wyglądem mojego ciała i nie czuję potrzeby, aby cokolwiek w nim zmieniać, ale zwykle chciałabym ubierać się możliwie jak najmniej kobieco. Za każdym razem, gdy okoliczności wymagają ode mnie założenia typowo kobiecego stroju (suknia lub spódnica, rajstopy, buty na obcasach, makijaż itd.), czuję się jak przebieraniec i błazen, prawdopodobnie tak, jak czułby się przeciętny mężczyzna zmuszony do przebywania w towarzystwie w przebraniu kobiety. Chciałabym przynajmniej na co dzień być zupełnie wolna od przyjętych w naszym społeczeństwie oczekiwań innych ludzi na temat wyglądu kobiety w moim wieku. Staram się oscylować pomiędzy tymi oczekiwaniami a własnymi potrzebami w taki sposób, żeby wypracować pewien kompromis, jednak zdaję sobie sprawę, że i tak bywam postrzegana jako ekscentryczka. Nie powinno mi to przeszkadzać, ponieważ mam wspaniałych przyjaciół, którzy od wielu lat akceptują mnie taką, jaka jestem, ale… no właśnie. 

Za każdym razem, gdy poznaję kogoś, kto mógłby być dla mnie bliższy niż przyjaciel, staję przed dylematem: być sobą czy nie? Mężczyźni, z którymi dobrze się dogaduję i mogłabym stworzyć związek, zwykle nie są mną zainteresowani jako partnerką, ponieważ nie przypominam typowych kobiet, które są dla nich atrakcyjne. Ostatnio znowu usłyszałam od kogoś, kto w krótkim czasie stał się mi bardzo bliski duchem, że miałabym w sobie wszystko, czego szuka, gdyby nie to, jak wyglądam, i z tego tylko powodu musimy pozostać przyjaciółmi. Zdaję sobie sprawę, że gdybym zmodyfikowała swój wygląd i zmusiła się do udawania kogoś, kim nie jestem, mogłabym wejść z kimś takim w bliższą relację. Pomijając moje uczucia, nie byłoby to prawdopodobnie trudne, ponieważ jestem dobrym obserwatorem i doskonale wiem, co musiałabym w tym celu zrobić. Zależy mi jednak na stworzeniu dojrzałej relacji z drugim człowiekiem, opartej na wzajemnym zrozumieniu i zaufaniu, a nie na nieszczerości i nieustannym męczeniu się. Zastanawiam się, czy jest to w ogóle możliwe w moim przypadku, czy też ceną za bycie sobą bezwzględnie musi być samotność, a ceną za akceptację – okłamywanie siebie i innych?



Obecnie mogę powiedzieć, że przez większość czasu jestem w miarę sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz