Pamiętam, jak któregoś z licznych dni, gdy męczył mnie katar, babcia wręczyła czteroletniej mnie lusterko i poinstruowała, jak puszczać zajączki na suficie. Lusterko było małe, kwadratowe; później dostałam większe, w błękitnej ramce, okrągłe. Uwielbiałam zajączki.
Pamiętam, jak Włóczykij przyjechał do nas na dwa tygodnie po swoich egzaminach maturalnych i opowiadał mi fascynujące rzeczy: o planetach, o Egipcie, o minerałach. A najbardziej pamiętam, jak przysunął moje białe krzesełko do okna i postawił mnie na tym krzesełku, żeby pokazać mi ptaki za oknem.
Pamiętam, jak mama po raz pierwszy zabrała mnie do biblioteki w starym dworku. Miałam wtedy może pięć lat i od dłuższego czasu potrafiłam sama czytać. Kiedy weszłam do tego ogromnego (przynajmniej w oczach dziecka) budynku, zbudowanego kilkaset lat wcześniej, oszołomił mnie zapach - było to piękne miejsce z duszą, więc zachwycało mnie tam wszystko, od krętych schotów, nakazujących stawiać wysokie kroki, po kamienne płyty pod nogami, ale właśnie zapach zrobił na mnie największe wrażenie. I kocham zapachy starych budynków do dziś.
Pamiętam, jak Wigilia wydawała mi się być najbardziej magicznym dniem w roku. Magiczne były już przygotowania, które zaczynały się wiele dni wcześniej. Wałkowałam ciasto i (kiedy mama już po mnie poprawiła) wycinałam foremkami pierniczki, kleiłam łańcuchy z babcią, wypisywałam pocztówki (odkąd nauczyłam się pisać - dokładnie nie wiem, ale w wieku 5-6 lat już na pewno), odpakowywałam zawinięte w gazety figurki z szopki, asystowałam przy otwieraniu ogromnej paczki od krewnych mieszkających za granicą, biegałam po pokoju z cudownie pachnącym starymi kłębkami wełny lisem wokół szyi... A po kolacji wigilijnej babcia zabierała mnie do mojego pokoju, zamykała drzwi i mówiła, że czas poczekać, aż aniołki przyniosą prezenty. Czuwałam przy drzwiach, przyciskając ucho do białego drewna: szeleści! Jeszcze szeleści!
Pamiętam, jak mama pokazała mi slajdy z czasów swojej młodości. Same fotografie były niezbyt zajmujące: jakiś węgierski targ, rozmazane skały w dawnej Jugosławii, a poza tym mnóstwo żaglówek, motorówek, ludzi w kąpielówkach i takich tam. Ale urządzenie mnie zafascynowało. Włączałam i wyłączałam przycisk, zastanawiając się, jak toto działa. Pstryk! - i jest ciotka D., przyjaciółka mamy, jako dwudziestolatka w bikini, wcinająca konserwę na łodzi. Pstryk! - i nie ma ciotki. Odwróciłam projektor do góry nogami, szukając miejsca, gdzie wkłada się baterie. A tam zonk. Żadnych baterii nie było.
Pamiętam, jak o godzinie szesnastej w niedziele, gdy mama wychodziła do kościoła, oglądałam z ojcem "Ulicę Sezamkową" albo odpytywaliśmy się ze stolic państw Europy. Tata nigdy mnie nie zmuszał, żebym się czegoś nauczyła: powiedział tylko, że jest ciekawy, czy potrafię zapamiętać stolice. Potrafiłam.
Pamiętam, jak mama postanowiła zrobić z dużego, tekturowego pudła kuferek na rodzinne fotografie. Wycinałyśmy kwadraty z kolorowego papieru i oklejałyśmy nimi pudło. To była magia w czystej postaci.
Pamiętam, jak siedziałam w trawie i patrzyłam, jak Włóczykij rozbija namiot w naszym ogrodzie.
Pamiętam, jak w jesienne i zimowe dni, kiedy zaskakiwały nas przerwy w dostawie energii elektrycznej, rodzice nauczyli mnie bawić się w teatr cieni. Na stole zawsze stała świeca w porcelanowym kubeczku w kwiaty, a atmosfera była niesamowita, jakby wszystkie cienie z całego świata gromadziły się w jednym pokoju, otaczając małą, białą świeczkę, broniącą dostępu do czegoś nienazwanego.
Pamiętam, jak mama pokazała mi, jak przy pomocy kawałka świecy rysować "niewidzialne" rysunki, które później odczarowywała czernią.
Pamiętam, jak oglądałam z tatą zaćmienie Słońca przez szybkę, a później włączyłam telewizję i przeskakiwałam z kanału na kanał, szczerze zdumiona, że w różnych państwach świata ludzie oglądają to samo zaćmienie i ekscytują się. Nagrałam to na wideo.
Pamiętam, jak Włóczykij przyjechał na weekend, aby wytapetować mój pokój na niebiesko, i zastał mnie siedzącą z miną człowieka śmiertelnie znudzonego nad zeszytem do historii. W poniedziałek miałam mieć sprawdzian z całego działu o renesansie. W zeszycie było niewiele, a podręcznik mnie usypiał.
- Zostaw to, Młoda - rozkazał Włóczykij - ale już. Opowiem ci wszystko, co wiem ciekawego o renesansie.
- Ale przecież chciałeś tapetować!
- Właśnie taki mam zamiar, jedno drugiego nie wyklucza.
I Włóczykij stał na drabinie i zrywał stare tapety, opowiadając mi o mecenacie we Florencji, a ja siedziałam na podłodze szczęśliwa w stu procentach i brudna w sześćdziesięciu.
Pamiętam dzieciństwo lepiej niż niejedno, co wydarzyło się później - na przykład pierwszą szkołę, w której dokuczano mi najbardziej, pamiętam jak za mgłą, jakby coś we mnie zadziałało, żeby ją w jak największym stopniu wyprzeć z pamięci. Z dzieciństwa pamiętam prawie wszystko, czego doświadczałam, i każdemu z tych prostych wspomnień towarzyszą intensywnie przeżywane emocje. Często te wspomnienia i emocje do mnie wracają w nieoczekiwanych momentach, pod wpływem jakiegoś nagłego skojarzenia, i wiem, że inni ludzie nie lubią tych chwil, bo wtedy przystaję, zamyślam się, zagapiam w przestrzeń i nie koncentruję się na tym, co do mnie mówią. Wracam też do nich celowo, gdy jest mi źle.
Najpiękniejszy czas w moim życiu... czas, gdy nie znałam ludzkiej podłości, chamstwa, obłudy, głupoty, gdy nie czułam swojej odmienności, czułam się częścią świata dookoła i to wystarczało, żeby cieszyć się ze wszystkiego, z byle zwyczajnej czynności. Choć świat, który namacalnie znałam, ograniczał się niemal wyłącznie do domu, okolicy oraz kilku domów krewnych i znajomych rodziców, wszystko było piękne i ciekawe, a ludzie, których znałam, dużo wiedzieli i jeszcze więcej rozumieli. Nie byli i nie są to ludzie bez wad, ale chciałabym, żeby wiedzieli, jak bardzo jestem wdzięczna za to, że dorastałam właśnie wśród nich, za to, jak mnie wychowali i za to, że pozwolili mi być sobą. A przede wszystkim - że rozwinęli we mnie zainteresowanie światem i nauczyli mnie fascynować się drobnymi rzeczami. Bo to mi pomogło przetrwać, gdy ten cudowny okres w życiu się skończył i poznałam innych ludzi, którzy wielokrotnie próbowali zdeptać moją indywidualność, wepchnąć moje myśli w ramki i przekonać mnie, że jestem nikim. I ciągle pomaga mi przetrwać.
Inną sprawą jest świadomość, że prawdopodobnie już nigdy nie będę tak szczęśliwa, jak wtedy. Przez pewien czas myślałam, że będę, ale tu i teraz jestem zdania, że nie. A to dlatego, że - jak ktoś powiedział i miało to wydźwięk zdecydowanie pejoratywny - ja chcę się bawić życiem, a nie robić to, co chcą robić inni. Tak, to jest prawda: chcę się bawić. Przynajmniej w te dni, gdy po powrocie pracy i zrobieniu wszystko, co do mnie należy, będę mieć jeszcze choć trochę siły, a już na pewno w weekendy i inne wolne dni. Chcę chodzić po zmroku po krawężnikach, starając się utrzymać równowagę, cieszyć się jak dziecko z pocztówki z Kenii, szukać owadów wśród liści, zatrzymywać się, żeby popatrzeć na biedronkę na dachu bunkra, czytać "Muminki" i wałęsać się po polach. A ludzie tego nie chcą. Przynajmniej nie dorośli, dlatego dorosłość ssie. A już najbardziej nie chcą tego zainteresowani mną faceci, jak mój były, który pragnął statecznej, eleganckiej kobiety, zamierzającej z nim "bywać", albo mój obecny partner, którego mimo wszystko szanuję za bardzo, by go tu za jego podejście do życia obsmarowywać (wystarczy, że N., S. i W. nieustannie o tym słuchają). Nie chcą też kobiety - ot, wolą rozmawiać z koleżankami o serialach TV, porodach i ślubach, niż mieć dziwną znajomą, która zamiast zwykłej firanki ma na oknie węże z tektury, niespecjalnie odnajduje się w ich problemach i hoduje nietypowe zwierzątka. Oczywiście, są wyjątki, ale zaryzykuję stwierdzenie, że widzieć się z kimś takim jak ja raz na jakiś czas jest nawet ciekawie, ale mieszkać razem i znosić to wszystko na co dzień to już zupełnie inna para kaloszy.
Na szczęście to, co powiedziała X., mnie nie uraziło, ponieważ wiem, że to prawda: tak, jestem popieprzoną egoistką i chcę się bawić, sama lub z kimś, kto też chce się bawić. A to dlatego, że jest to jedyne, co sprawia, że mimo całej reszty jeszcze chce mi się żyć.
(Reality is a lovely place but I wouldn't want to live there).
(Reality is a lovely place but I wouldn't want to live there).
I niedługo, jeśli tylko uda mi się pójść do głowy po więcej odwagi i tupetu, prawdopodobnie zacznę się bawić już na całego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz